poniedziałek, 20 stycznia 2020

"Blue monday"...przed.


Dzisiaj 20 stycznia zdaniem naukowców jest tak zwany " blue monday". Czyli najgorszy dzień w roku.
Z terminem tym spotkałam się drugi raz. Być może jest on wielu osobom znany od dłuższego czasu. Ja o nim dowiedziałam się może rok, może dwa lata temu. I wówczas nie przywiązałam do niego większej uwagi. W tym roku też chyba, nie.
Ale dzisiaj zastanawiam się jaki ten dzień może mieć wpływ na ludzi. A bardziej świadomość, że taki dzień istnieje.
Czy będąc świadomą tego dnia będę przygnębiona, smutna, pełna rozterek i podatna na łzy.
Czy też przeciwstawię się temu dniowi i będę pokonywać trudności, smutek i przygnębienie.
Czy lepiej nie wiedzieć, że taki dzień istnieje. Czy też wiedzieć. I  swoje niepowodzenia w tym dniu zwalić na "blue monday"
Czy też być dumną, że pokonałam fatum i nie poddałam się "teorii naukowców".
Rano o 7-ej skłonna jestem ku drugiej opcji.
I wbrew ostatniemu zwyczajowi wstawania po 9-tej, wstałam , napisałam parę słów i idę zrobić kawę, wziąć prysznic i przygotować się do przyjścia wnuczki na "półzimowisko".
A wieczorem podsumuję "Blue monday".


poniedziałek, 11 listopada 2019

Różne wymiary WOLNOŚCI

Zacznę od wpisu na Facebooku

"W świecie kultu przemocy , pieniądza i seksu...wolność jest zagrożeniem.
I gdy zastanowić się głębiej nad tym , to jest w tym wiele prawdy.
Zbyt wiele wolności daje brak poczucia bezpieczeństwa.
Bo zdecydowana większość społeczeństwa wypacza piękno WOLNOŚCI.
W imię wolności narzuca nam swoje zasady, priorytety, swój sposób patrzenia na życie.
A może ja chcę żyć po swojemu.
Kochać, dbać o najbliższych, skromnie żyć, cieszyć się swoimi małymi radościami i martwić tylko swoimi smutkami.
To nie jest małostkowość, to jest moja WOLNOŚĆ. "

I teraz rozwinę moje przemyślenia.
Wolność kojarzymy najczęściej ze słowami: patriotyzm, walka, zabory, okupacja, 
I ze społecznego punktu widzenia jest to właściwe. 
Ale wolność człowieka, to zupełnie inna sprawa. 
To jest dowolność poglądów, upodobań, wiary, religii, "swojego ja". I nawet wolność płci. To nawet jest bardzo na czasie. 
Ale...to też jest swoboda wyrażania swoich myśli i spostrzeżeń. I nie dotyczy to tylko artystów. Poetów, powieściopisarzy, tekściarzy.
Ja też mam prawo wypowiadać swoje myśli. Mam też prawo mówić i pisać co lubię czego nie. Mam prawo decydować co lubię jeść i pić, co będę uprawiać na swojej działce. 
W swoim poczuciu wolności, nie lubię gdy ktoś mi zabrania jedzenia mięsa i nakazuje jeść tylko roślinki. Wiem, ten ktoś mi powie, że mnie nie zmusza. On nie, ale całe rzesze "dietetyków", "psychologów wyżywienia", obrońców zwierząt i propagatorów wszelkiego vege. 
Szanuję przyrodę faunę i florę. Ale to co przygotowuję na kolejne posiłki, to moja sprawa. Chcę, to jem sałatki, chcę to jem różne kotlety. 
Inna bajka. Lubię psy, koty, ptaszki , dziki i sarenki. Ale nie zmuszajcie mnie do ich kochania. Bo kochać, to ja kocham ludzi. Prawie wszystkich. A pieski i kotki lubię, bo są zabawne , przyjacielskie i towarzyskie. One uzupełniają pustkę gdy wokół jest brak ludzi. Mogę o nie dbać i tak robiłam. Ale tylko lubię je bardzo, bardzo. 
I denerwuje mnie fakt gdy ponad dobro ludzi stawia się dobro zwierząt.
Ale to jest takie moje wolnościowe myślenie. 
Wolnością są też moje dodatkowe kilogramy. Nie jestem otyła. Mam ich tylko więcej niż inne kobietki w moim wieku. I nie jestem chora na żadne choroby, którymi straszą gdy tych kilogramów jest więcej. Nie mam cukrzycy, nie mam zwyrodnień kręgosłupa i stawów. A mają je często ( może nawet częściej chudzi ludzi.)
Lubię gotować, piec i smażyć. I lubię jeść. I drobna uwaga. jem wszystko w rozsądnych ilościach. Jem, masło, sery boczek i tłuste potrawy. Ale w powiązaniu z dużą ilością warzyw i owoców. 
I nie znoszę narzucania wszelkich diet. Bo moim zdaniem, to własnie one prowadzą do wielu chorób. 
I chodzę na spacery, tam gdzie ja chcę . 
I to jest moja WOLNOŚĆ. Nie dam jej sobie odebrać. 






sobota, 26 października 2019

Pan doktor jest zadowolony i ja też.

W czwartek byłam na kontroli wtórnej operowanego oczka.
Już wstępne badanie wypadło znakomicie szybko i bez problemów przeliterowałam 2 strony na ściance.
Badanie na urządzeniu ( nie wiem jak się nazywa, a było ich kilka) tez wypadło super.
Lewym okiem widzę super. Ale jest mały problem. Bo prawe jest chore i troszkę fałszuje obraz.
Bez okularów widzę prawym okiem bardzo źle , a w okularach lewe oko widzi gorzej.
Mogłabym zalepiać oczka na zmianę . Tylko czy mi się chce?
Prościej jest przyzwyczaić się do tego dyskomfortu. Tym bardziej, że wizytę kwalifikacyjną  do operacji prawego oka mam wyznaczona na 17-ego stycznia. A potem szybko ( chyba?) operacja.
Dobrze, że nie będzie jej przed świętami.  A może nie dobrze, bo nie będę miała wymówki i trzeba będzie przygotowywać święta.
A tymczasem wszystko jest w porządku. Jeszcze nie szarżuję skłonami i dźwiganiem . Ale i nie siedzę bezczynnie.
W piątek przyjeżdża synuś z najmłodszą wnuczką, więc muszę się przygotować.
Na cmentarz pójdziemy we czwartek . A młodsze pokolenie niech idzie w piątek.
I tak zacznie się listopad. Jak ten czas leci . Slogan...ale to prawda.

wtorek, 8 października 2019

Trudny temat okiem starszej pani.

To będzie kontrowersyjny bardzo wpis. Odwrócą się do mnie plecami młode aktywne kobiety.
A ja po prostu napiszę o moich kilkuletnich spostrzeżeniach dotyczących życia kobiet.
Od wielu lat kobiety walczą o równouprawnienie z mężczyznami. W różnych dziedzinach życia zawodowego, społecznego i rodzinnego. I o tym życiu rodzinnym chciałabym kilka słów napisać.
Od zarania dziejów we wszystkich kulturach i religiach istnieje podział ról. Męskie i żeńskie .
Przez wieki kobieta była strażniczką domowego ogniska.
Przez wieki kobieta dbała o dom, dzieci, męża. O rodzinę a nawet o służbę. I rzadko kiedy nie dawała sobie rady.
Udawało się to kobietom z miasta, ze wsi, z dworu .
Fakt, że bogatsze miały pomoc w osobach opiekunek, służby i kucharek. Ale i tak pani domu była głównodowodzącą. I jak ona rządziła, tak działo się w jej domu.
To, że nie pracowała zawodowo ( chociaż często biedniejszym się zdarzało), to nie znaczy, że leżała i pachniała. Takie tez bywały zawsze, ale nie o nich mowa.
A więc cały trud z rodzeniem dzieci, ich wychowaniem, przygotowaniem do nauki i życia spoczywał na barkach matki. Cały trud z ukształtowaniem mężczyzny w roli męża spoczywał na barkach  żony. No i jeszcze rola kochanki, aby "jadał " w domu.
Do tego musiała kobieta dbać o dom, kasę i spiżarnię.
I najczęściej dawała sobie świetnie radę. Do tej roli przygotowywana była przez swoje poprzedniczki. Swoje babcie, matki, siostry i...teściowe.
Łatwiej to było niż teraz, bo ... rodziny były wielopokoleniowe i często mieszkały w jednym domu.

A współczesne kobiety mają trudniej. Mieszkają bardzo, bardzo często oddzielnie. Z dala o babć,  matek, sióstr. O teściowych nie wspomnę, bo " jak najdalej"
Współczesne kobiety "muszą" być niezależne. I mentalnie i finansowo i zawodowo.
Nikt nie ma prawa mówić im jak mają kierować swoim życiem, bo one wiedzą najlepiej.
Lepiej od swoich babć, matek . A teściowej zdanie w ogóle się nie liczy.
Mąż też niewiele ma do powiedzenia. Mąż robi dzieci ( jeśli kobieta tego chce) i zarabia pieniądze.
Nie, nie bronię mężczyzn. Ale tak ogólnie wygląda. Owszem są wyjątki. I one świadczą o regule.
Kobiety chcą wszystko zrobić same. Ot, takie współczesne Zosie-Samosie. I nie dają rady. A potem wypalają się, są zmęczone, mają depresję.
Zmieniają mężów, pracę, miejsce zamieszkania. I nic to nie pomaga.
One po prostu odbiegły od swojej spokojnie wypełnianej roli zony, matki i kochanki. To im w pewnym okresie nie wystarczało.

Każda kobieta, która stawia ponad wszystko rodzinę , uważana jest za otumanioną kurę domową. Głupią, naiwną i ciemną.
Nie ważne, że w jej domu panuje spokój, harmonia i ład.
Nie ważne, że ma czas dla dzieci, dla męża i dla siebie. To nie prawda, ze cały dzień siedzi w kuchni. Bo nauczy się ten czas organizować i wszystko uporządkować. A przede wszystkim ma czas na wychowywanie dzieci.
Dzieci nie ganiają samotnie po ulicach, mają czas na odrabianie lekcji i na zabawę. Bo mama zawsze wszystko ułoży. Jeśli tylko zechce.

I nie rozumiem też nazywania patologią rodzin , w których matka pozostaje w domu i pobiera zasiłki. Te zasiłki pomagają dzieciom w rozwoju zainteresowań. Nie koniecznie tak jest jak często mówi się, że są przeznaczane na alkohol. Ja osobiście nie znam rodzin, w których tak się dzieje.
A znam rodziny, w których dzieci chodzą do kin, teatrów, na dodatkowe zajęcia., kolonie.

A rodzice cieszą się, że pomimo niskich dochodów mogą im to zabezpieczyć.

I na koniec... szczęśliwe dzieci, to szczęśliwe matki i szczęśliwe kobiety. Spełnione w swojej odwiecznej roli.




piątek, 4 października 2019

Już widzę ostrzej i barwy są czyste.

Dzisiaj minie druga doba po zabiegu usunięcia zaćmy.
W środę o 11-tej " karnie "stawiłam się na Izbie Przyjęć. Po kilku minutach rejestracji , sympatyczny pan odprowadził mnie na oddział. Tam pielęgniarka zmierzyła mi ciśnienie, inna pielęgniarka wstrzyknęła mi wenflon i odprowadziła na salę. I tam czekałam cierpliwie ( lub troszkę mniej cierpliwie) na zabieg. A ponieważ był to szpital Wojewódzki, więc w pierwszej kolejności na operację zabierano osoby spoza Olsztyna. A ja na salę operacyjną wyjechałam po 19-tej. !0 minut przed 20-tą wróciłam na oddział i zadzwoniłam po męża.
Zabiegu nie bałam się do momentu gdy widziałam co dzieje się w moim oku. Nie bolało mnie nic, tylko szczypało. Ale widziałam dziwny obraz wyjmowania soczewki i nakładania nowej. Nowa była jak kryształ. Chyba bardzo się przestraszyłam, bo skoczyło mi ciśnienie. Jak bardzo, to tego lekarz mi nie powiedział. Pewnie nie chciał mnie przestraszyć. Dostałam silny lek i po godzinie przebywania na oddziale ciśnienie wróciło do książkowej postaci.
W domku byłam o 21:20.
I najgorsze było , to że nie mogłam spać w mojej ulubionej pozycji na lewym boku.
Rano 0 11-tej byłam na pierwszej kontroli. Wypadła ona znakomicie. Odczytałam literki, niektóre były niewyraźne , ale odczytałam prawidłowo. Na badaniu na aparaturze też było dobrze. pan doktor był zadowolony i na następną kontrolę mam stawić się za 3 tygodnie.
Dostałam 3 rodzaje kropelek i 1 żel. Mam przyjmować co 4 godziny do wyczerpania .
No i efekt już dzisiaj był. Okulary ( te od chodzenia) są zbędne, bo gorzej w nich widzę. Jeszcze używam tych do czytania, bo prawe oko jest jeszcze przed operacją.
Z domu świadomie wyszłam bez okularów po ponad trzydziestu latach ich noszenia.
Jedynym minusem tej operacji jest to, że widzę każdą plamkę na dywanie, oknie i.t.p
Teraz jeszcze muszę oszczędzać oczko. Ale idzie ku lepszemu. Czyli ku młodości, bo nie będę mieć zaćmy starczej.

wtorek, 1 października 2019

Po czym poznać starość?

Już o tym pisałam na FB, Ale tak to mi się spodobało, że jeszcze raz o tym wspomnę.
Otóż pomimo, że czuję się młodo i opakowanie jeszcze nie do wyrzucenia, to już jestem... stara.
Pani okulistka w diagnozie po badaniu, napisała rozpoznanie...zaćma starcza. I nic dodać , nic ująć.
A jutro po 4-miesięcznym wyczekiwaniu idę na zabieg usunięcia zaćmy w lewym oku. Potem będzie pora na prawe. Ale za kilka tygodni.
I wróci mi młodość!!! Będzie fajnie. I jak mówią pacjenci po zabiegu, dobry wzrok wraca i  co najważniejsze świat nabiera kolorów .


Już jestem spakowana i pozytywnie nastawiona. Troszkę mnie straszą niemożnością wykonywania różnych czynności. Ale od czego mam męża. Właśnie od tego aby mnie wspierał i wyręczał . Aby schylał się za mnie, podnosił ciężary i takie inne różne. A jak przyjdzie czas na pomoc dla niego, to ja mu się zrewanżuje. I to jest najpiękniejsze w związkach dojrzałych ludzi. Nie piszę starych, bo będę miała dobry wzrok, a mąż jeszcze ma.
Ciekawa jestem jak będą przebiegać mi dni, bo z wielu rzeczy muszę na jakiś ( mam nadzieję na krótki) czas zrezygnować. Z rozrywek pozostanie mi słuchanie radia. A to lubię bardzo. Rano radio, po południu radio i wieczorem tez radio. Do oporu.
Dobrze, że na działce posadziłam nowe piwonie, liliowce i cebulki tulipanów oraz hiacyntów. A na parapetach posadziłam jesienne krokuski.
Mąż sam będzie musiał obsypać kora roślinki i jak pogoda i kolanko mu pozwoli, to skopie warzywniach i rozzrzuci nawóz.
Ale mam nadzieję, ze jeszcze kilka razy tej jesieni nacieszę oko działeczką.

niedziela, 3 września 2017

Nadszedł czas gdy ocieram się o śmierć.

65 lat to jest wiek, w którym ciągle ocieram się o śmierć i choroby.
Niby nie oddaję się takim rozmyślaniom. Ale one same przychodzą. Przychodzą za sprawą wiadomości o odejściu znajomych, sąsiadów, członków rodziny.
Często odchodzą osoby, które długo chorowały i ich odejście jest wybawieniem dla nich i rodziny. Ale zdarzają się odejścia nagłe. Tak było z naszym sąsiadem. Zmarł tragicznie , zostawiając zonę, dorosłe córki i małych wnuków. Jego najbliżsi nie byli przygotowani na jego śmierć i nie mogą się z nią pogodzić. A sąsiad zmarł tragicznie we własnym mieszkaniu. I nie było to samobójstwo.
Dramat!!! Do dzisiaj nie mogę pogodzić się, że Kazia już nie ma. Nie spotkam go na podwórku, w klatce, nie pożartujemy sobie i nie pogadamy o wnukach.
Od paru dni choruje też sąsiadka. Ma zadawnioną chorobę nowotworową. Jeszcze nie dawno "ganiała" a teraz jest w szpitalu po operacji. I prawdę mówiąc szykuje się do przejścia na drugą stronę.
A do tego coraz częściej w mediach przekazują nam smutne wiadomości o znanych ludziach naszego pokolenia.
Wiem, ze w każdym pokoleniu są ludzie mądrzy i zdolni. Ale jest żal tych naszych artystów, piosenkarzy, aktorów, dziennikarzy, podróżników.
I będzie tak coraz częściej.